Urszula Sipińska

Ikona polskiej sztuki estradowej – Urszula Sipińska, w pełni sił artystycznych rezygnuje z estrady i z sukcesem wraca do wyuczonego zawodu architekta wnętrz.
Dlaczego? I kim naprawdę jest ta kobieta?

Z Urszulą Sipińską – piosenkarką, architektą wnętrz – rozmawiała Marta Godurkiewicz
W stopce strony do pobrania dokument pdf z oryginalnym artykułem.


Na początek nieco formalnie... Dlaczego akurat „Piątka”?

Dlaczego? Bo blisko domu, bo po drodze sklepik z drożdżówkami, różową lemoniadą i lodami latem. Na dodatek miałam szczęście, bo „Piątka”, liceum im. Klaudyny Potockiej, to szkoła o wielkiej renomie. I było fajnie. Naprawdę. Nikt mnie nie strofował, gdy bazgrałam po ławce różne głupoty. Nasza wychowawczyni, pani Kruglerowa, dobrze wiedziała, że cierpię na niecierpliwość do nauki. Życie nieźle mi wtedy dokopało. Bo ta niecierpliwość niekorzystnie wpływała na moje oceny. I wiecie co? Gdy już byłam dorosła i sławna, wciąż śniło mi się, że zdaję maturę i wreszcie zdobywam same super oceny.

Potem studia. Czy w ich wyborze „Piątka” miała jakiś udział?

Nie. To tylko Janek z I roku studiów plastycznych. Namawiał mnie do rysowania, malowania. Uważał, że mam talent. Więc całowaliśmy się i rysowaliśmy… pola, łąki, dachy widoczne z okna na Pamiątkowej, gdzie mieszkałam. Kazał mi nawet narysować koleżankę szkolną… nagą! Boże, ile mnie kosztowało, żeby ją namówić do pozowania. Kiedy już się zgodziła, wyszło nieźle. I tak jakoś się porobiło, że wylądowałam w wyższej, plastycznej.

...A czy nasze liceum chociaż w jakiś stopniu przyczyniło się do Pani kariery?

No jasne. Było kluczowe! Zakochałam się w naszym fzyku. Ale on mnie w ogóle nie zauważał. Nie miałam wyjścia. Musiałam założyć zespół wokalny. Było nas osiem, więc wymyśliłam nazwę. „Ośmiornice”. Koszmar! No i wreszcie ta pierwsza akademia w naszym liceum. Śpiewałyśmy same zachodnie przeboje z pocztówek dźwiękowych, od których prywaciarski rynek aż pękał. Występ kończył się moim popisem solowym. Grałam na fortepianie i śpiewałam „Wiem, że nie wrócisz” Cześka Niemena. Wciąż wpatrywałam się w fzyka, a on w suft. Klęska! Potem, nawet nie wiem czemu, o „Ośmiornicach” stało się w Poznaniu głośno. Gazety o nas napisały, bo obsługiwałyśmy akademie w innych liceach i technikach zawodowych. Więc gdy przekroczyłam próg uczelni, z miejsca wysłali mnie do Krakowa na festiwal studencki. Tam zobaczyła mnie tzw. „Warszawka”, także Wojtek Młynarski i Agnieszka Osiecka. I tak wylądowałam w OPOLU’67 z wielkim hitem „Zapomniałam”, skomponowanym razem z siostrą. Moje życie zmieniło się w ciągu 24 godzin. Z dnia na dzień stałam się własnością publiczną. I na krótki czas nawet mi się spodobało.

Czym właściwie był dla Pani śpiew?

Śpiew? Jako taki?... Tym, czym dla Wolfganga Goethego: „Gdzie słyszysz śpiew, tak wstąp, tam dobre serca ludzie mają. Źli ludzie, wierzaj mi, nigdy nie śpiewają.” Ale tu chyba bardziej chodzi, o moje piosenkowanie. O tym jeszcze pogadamy. 

Z chęcią wróciłaby Pani do czasów szkolnych?

Pewnie! Jak byłam młoda, zaśpiewałam nawet taki fajny angielski hit z polskim tekstem „Miłość ze szkolnych lat.” I wciąż tęsknię za tą chwilką beztroski, która niestety minęła szybciej, niż gotuje się szparag.

Rok 1982 z pewnością musiał być trudny – uległa Pani wpadkowi samochodowemu, co o mały włos nie zakończyło się tragedią. Te przeżycia spowodowały przerwę w Pani karierze. Czy miały jakiś wpływ na wznowioną twórczość? Były jakąś „inspiracją”?

Musiały. Nie byłam kłodą z drewna – zawsze nadwrażliwa, nadwnikliwa, nawet nadromantyczna… a tu takie coś. Przymusowy przystanek życiowy z wyłączonym seksem! Groza. 10 miesięcy w łóżku! Leżałam i cierpiałam. Głównie z braku ruchu. Bo bólu się nie boję. Więc zabrałam się do roboty. Po prostu zaczęłam tworzyć kolejną płytę, choć lekarze mówili mi, że muszę zmienić.

Jest pani wszechstronną i utalentowaną osobą. Jak pogodzić kilka pasji?

Nigdy tak o tym nie myślałam. Po prostu…wszystko robiłam z pasją – śpiewałam, projektowałam, pisałam książki, felietony… nawet żurek z pasją gotowałam. Lubię gotować. I powiem Wam jeszcze coś… nigdy nie żyłam na średniej odczuwania! Zawsze mówiłam sobie: Sięgaj do gwiazd. Bo jeśli wystarczą ci tylko chmury, możesz wylądować z nosem w glebie.

Zasmucił mnie pewien fragment z Pani jubileuszowego wywiadu dla „Głosu Wielkopolskiego” dlatego go zacytuję: „W swojej słynnej autobiografi „Hodowcy lalek” pisze Pani o przerwanej miłości do świetnego rumuńskiego reżysera. Mieliście wziąć ślub i uciec do Hiszpanii. Rok 1968. Valeriu Lazarov uciekł, Pani została. A miłość wielka.

…ale przerwana. Komunizm. Nie chciałam zostawiać rodzeństwa z wilczym biletem. Dziś Ela i Staszek są profesorami i mają wspaniałe, spełnione życie. Sama radość! Choć to, czym zakończyłam rozdział o Lazarovie jest wciąż aktualne: „ Zostało mi tylko wspomnienie przerwanej miłości, niezniszczalne…choćbym miała żyć 110 lat”. zawód, gdyż nigdy już nie będę normalnie chodzić. Po moim trupie! – powiedziałam sobie. I w półtora roku później biegałam po scenie. A te inspiracje? Słychać je w tekstach z tamtych lat. Ot choćby „Wciąż Arka Noego” z kolekcjonerskiego albumu „Najcichsza pani”. Ukazał się 2 lata temu. Jest na nim prawie 80 utworów, licząc od czasów „biskupińskich” polskiej estrady.

A co na to mąż, Jerzy Konrad?

Rozumie. Sam miał podobną sytuację. I też tu wrócił. Wtedy jeszcze się nie znaliśmy. A dziś oboje żałujemy, że nie wyjechaliśmy na jakieś wyspy szczęśliwości, gdzie nie ma głupoty, zabobonów, zaścianka, polityków, dyplomatów i różnych innych takich nieprzyjemnych rzeczy.

W 1990r. zrezygnowała Pani z kariery piosenkarskiej i powróciła do zawodu architekta. Dlaczego?

Hmm… Niedawno ukazałam się na okładce jakiegoś kolorowego pisma jako panienka z młodości, nie do rozpoznania. I wielki napis: „SIPIŃSKA UCIEKŁA OD BRUDÓW SHOW BUSSINESU!” W pewnym sensie to prawda. Ale jak dla mnie – za bardzo dobite do dechy. Bo przecież nic nigdy nie jest aż tak jednoznaczne.
Tamten świat, zwłaszcza zakulisowy, mi nie odpowiadał. A w ogóle… gdy już wylansowałam kilka przebojów śpiewanych przez ulicę, wysłałam pewien sygnał do mózgu: śpiewam do czterdziestki i koniec. Bo to sezonowy zawód. Zawód dla młodych. Jeśli się coś robi dekadami, nie ma siły… wpada się w rutynę, powielanie, aż w końcu grozi coś, co nazywam parodią samego siebie. Za nic na świecie nie chciałabym dotrzeć do aż tak „obciachowej” ściany! Na szczęście nie dotarłam. I fajnie. I dlatego tak pilnie studiowałam. Chciałam mieć solidny zawód.

Największy sukces Urszuli Sipińskiej?

Zawsze pozostawałam sobą. To mój sukces. Zawsze trochę szurnięta, zawsze na luzie i co dla mnie ważne, zawsze z wielką życzliwością wobec ludzi. Ale… to, co najważniejsze ze wszystkiego, to to, że… nigdy nie latałam na poż yczonych sk r z ydłach!

Piosenkarka, kompozytorka, pianistka, architekt wnętrz – jak najtrafniej określiłaby Pani siebie samą?

Osóbka z talentami, która ma już dość Urszuli Sipińskiej. Więc teraz proszę do mnie mówić: „private women”. I już. Nie byłam kłodą z drewna – zawsze nadwrażliwa, nadwnikliwa, nawet nadromantyczna…

Co Pani myśli, o śpiewaniu w tamtych czasach?

To był jakiś dziwny świat. Może dlatego, że to nie był świat „ścianek” i celebrytów, „foto shopów” i porcelanowych lal na okładkach czy w brukowcach, które nawet z dziewicy orleańskiej w jednej chwili potrafą zrobić córę Koryntu. Bo to był… jak sama wyśpiewałam… świat w zupełnie starym stylu! I mimo, że otaczała nas siermiężna rzeczywistość, to jednak sztuka, była sztuką, a kicz kiczem. Dziś tak to się przemieszało, że niektórzy szczerze wierzą choćby w to, że żywność jest zdrowa, butelkowana woda nie ma nic wspólnego z „kranówą”, a disco polo to nie młockarnia muzyczna, lecz… jedynie słuszna sztuka narodowa!

Co dawało Pani większą radość w życiu – sztuka estradowa czy projektowanie wnętrz? Czy  można to w ogóle wartościować?

Nie. Nie można wartościować. Tata zawsze mi powtarzał: „Pamiętaj dziecko nigdy nie porównuj rzeczy nieporównywalnych.” A co do  radości w życiu? Z tym nie jest tak prosto. Jeden rodzi się mrukiem życiowym, inny z genem szczęścia. Rozumiem, że chodzi o to, czy jakiś zawód może dawać poczucie zadowolenia… Może. Jasne. Bywało, że to, co robiłam, sprawiało mi radochę. Ale przecież nie przez cały czas. Nikt nie ma orgazmu przez całe życie. A życie…? O nie …Tylko nie w tę stronę, bo nie starczy kartki! Wojtek Młynarski napisał mi kiedyś cudny tekst: „(…) Bo na troski za krótkie życie, więc ty, więc ty z nich się śmiej. (…)”.

Czy kiedykolwiek pragnęła Pani przekazać swoje zamiłowania komuś innemu? Chciała Pani być dla kogoś autorytetem? Zarażać tą swoją pasją do wszystkiego, co Pani w życiu robiła? Chciała Pani stać się osobą godną naśladowania? 

Trzy pytania w jednym…? Takie „Wash&Go”? Te pytania mnie krępują. Bo wcale nie jestem nikim nadzwyczajnym. Więc może lepiej, gdy opowiem Wam, jak to ze mną było, co mnie zaciekawiało, co imponowało. Zaczęło się od biblioteki taty. Od księgi cytatów: „Nie wystarczy wiedzieć, trzeba jeszcze umieć tę wiedzę wykorzystać” – Arystoteles. Albo Sokrates: „Wiem, że nic nie wiem”, czy Kartezjusz: „Myślę, więc jestem”. Gdy tak wczytywałam się w te cytaty, do pokoju wszedł tata. Podał mi przedwojenną encyklopedię i powiedział: „Wiedzę znajdziesz wszędzie. Ale tylko mądry nauczyciel powie ci, jak z niej korzystać. Zapamiętaj to sobie.”

Pani wzorem był tata czy nauczyciele?

– Jedno i drugie. Tyle, że co rodzina, to rodzina. Miałam cudownych rodziców i obu kochałam równo. A już mój tata…? Był niesamowitym facetem! Ten jego stoicki spokój, kultura osobista i miłość do mamy. Nigdy nie podnosił głosu. Nigdy na nic nie narzekał. Ale jak trzeba było, stawiał rzecz krótko i po męsku. Nigdy nie widziałam go pijanego. Może dlatego, że nigdy nie pił? Wychowywał nas po partnersku. Uczył samodzielnego myślenia i na wszystko kazał nam patrzeć z lotu ptaka. Miał takie powiedzenie: „Nie podchodźcie do ludzi z lupą. Zobaczycie same wady. A tu trzeba cieszyć się zaletami. Inaczej zginiemy”.

Czy są takie marzenia czy cele, których Pani dotąd nie zrealizowała, a które pojawiły się, gdy była Pani nastolatką?

Oj, pojawiły się. Marzyłam, żeby życie było piękne, miłość idealna, a ludzkość porządna. Nic się nie sprawdziło! Homo sapiens coraz to bardziej sam siebie zohydza, o miłość trzeba dbać dzień w dzień, by choć zbliżyła się do ideału. Na dodatek każdy wie, że ideał to abstrakcja. A życie? A życie jest niesprawiedliwe, przepełnione chorobami, plagami, wojnami, głodem i okrucieństwem, a do tego za krótko trwa!

Rady, które dałaby Pani „piątkowiczom”?

Rady? Tylko nie to! Już widzę to piekło i ten bruk! Znacie przecież takie porzekadło, że dobrymi radami jest piekło wybrukowane. Mam dla Was coś innego. Mojej młodzieży z rodziny, a jest jej sporo, już 2. pokolenie, zawsze mówiłam: nie jestem od was mądrzejsza tylko starsza. A doświadczenia są nieprzekazywalne! Przykład? Nie mam dzieci, bo nie mogłam. Więc za chińskiego Boga nie jestem w stanie poczuć, jak to jest być w ciąży i jeszcze urodzić! Każdy człowiek samotnie uczy się samego siebie. A jeśli znajdzie się jakiś wzór, jakiś przykład, który przystaje do danej osobowości – to korzystać! Garściami! Wiecie, jak rozwija się mały człowiek? Przez małpowanie dorosłych. Ale, ale… do czasu! Bo potem już tylko wielka woda na horyzoncie... Więc mogę jedynie powtórzyć: zawsze warto być sobą, zawsze warto być przyzwoitym i zawsze warto sięgać do gwiazd, bo gleba tylko czeka na tych, co olewają! A jeśli chce się być kimś przede wszystkim dla samego siebie, tak żeby ci lustro w twarz nie pluło, nigdy nie pożyczaj skrzydeł. XD ULA.


Urszula Aleksandra Sipińska – piosenkarka, kompozytorka, publicystka, architekt wnętrz; ur. 19 września 1947 w Poznaniu; mąż Jerzy Konrad (PWSM, kompozytor, aranżer multinstrumentalista). Ukończyła renomowane poznańskie Liceum im. Klaudyny Potockiej i Wielkopolskie Studium Muzyczne w Poznaniu, klasa fortepianu. Studia: Wydz. Architektury Wnętrz Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Poznaniu, mgr 1972. Debiut estradowy na Fest. Piosenki Studenckiej w Krakowie 1965; współpraca ze studenckim teatrem „Nurt” w Poznaniu 1965-1967; udział w festwalach piosenki w kraju i za granicą, m.in.: Festwal Piosenki Atlantyckiej na Teneryfe 1970, Międzynarodowy Festwal Coupe d’Europe Musicale w Bernie 1970, Międzynarodowy Festwal Piosenki im. Augustna Lary w Meksyku 1972, Międzynarodowe Targi Płyt i Wydawnictw Muzycznych (MIDEM) w Cannes 1973, Międzynarodowy Fest. Piosenki w Tokio 1973, Festwal Piosenki na Majorce 1975, Międzynarodowy Festwal w Puerto Rico 1979; koncerty w paryskiej Olimpii 1972; ponad dwa tysiące recitali estradowych w kraju i za granicą, m.in. w: Kanadzie, USA, Niemczech, Hiszpanii, w całym bloku wschodnim, W. Brytanii, Japonii, Meksyku i na Kubie; Właścicielka Studia Projektowego „U.S. Style” w Poznaniu 1991 oraz Studia Wyposażenia Wnętrz w Poznaniu 2000. Członek ZAIKS od 1971, członek założyciel i wiceprezes (1981-83) Stowarzyszenia Polskiej Muzyki Ludowej „Country”, The World Fundaton of Successful Women (czł. zał. 1991) przy IBC w Cambridge w Anglii, członek Stowarzyszenia SAWP. Nagrody: Nagroda publiczności na Festwalu Piosenki Atlantyckiej na Teneryfe 1970, Nagroda główna – Międzynarodowy Festwal Piosenki Augustna Lary w Meksyku 1972, I nagroda – Międzynarodowy Festwal Piosenki w Tokio 1973, III nagroda – Festwal Piosenki na Majorce 1975, II nagroda – Międzynarodowy Festwal Piosenki w Puerto Rico 1979 oraz nagrody i wyróżnienia na festwalu piosenki w Opolu i Sopocie. Trzykrotna laureatka dwóch srebrnych i jednego złotego „Gwoździa Sezonu” w plebiscycie „Kuriera Polskiego” – srebrny 1969, złoty 1972, srebrny 1973. Złota Płyta 1973, 1989, tytuł Piosenkarka Roku (wielokrotnie), Miss Obiektywu na Festwalu Polskiej Piosenki w Opolu 1970. Twórczość: ponad 60 własnych kompozycji muzycznych, m.in.: Zapomniałam, Poziomki, Pamiętam nas (II nagroda na festwalu w Puerto Rico), Szalala, zabawa trwa…da da! Odtwórczyni kultowego utworu do słów W. Młynarskiego Cudownych rodziców mam. Współpraca z wybitnymi polskimi kompozytorami i autorami tekstów. Kompozytorzy: J. Wasowski, P. Figiel, S. Krajewski, R. Poznakowski, J. Konrad. Autorzy tekstów: W. Młynarski, A. Osiecka, J. Kondratowicz, J. Kofa. Filmy ilustrowane autorskimi wykonaniami, min. Niedzielne dzieci A. Holland z piosenką Komu weselne dzieci, Królowa pszczół z utworem Piosenka do słuchania we dwoje (w duecie z P. Figlem), Przepraszam, czy tu biją M. Piwowskiego z utworem To był świat w zupełnie starym stylu. Ponad 65 zrealizowanych obiektów architektonicznych wg. własnych projektów, m.in.: Centrum Prasowe Międzynarodowych Targów Poznańskich 1994, scenografa do  sztuki Farsa z ograniczoną odpowiedzialnością w 100-lecie Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie 1994, wnętrze Europejskiego Uniwersytetu w Słubicach 1995, wnętrze Banku PKO BP w centrum Poznania 2001. Zaprojektowała i zbudowała kilkupiętrowy obiekt handlowo-hotelowy w centrum Starówki w Nowym Tomyślu 2003. Ponadto kilka zajazdów przy autostradach i prywatne rezydencje. Publikacje: cykl wywiadów pt. Rozmowy przyjacielskie 1993-1994 dla „Gazety Poznańskiej” z ludźmi z pierwszych stron gazet – min. z prof. Zbigniewem Religą, cykl felietonów w tyg. „Wprost” 1997-1998 o kondycji polskiej piosenki, cykl szkiców autobiografcznych pt. Bez makijażu („Gazeta Poznańska”). Książki: autobiografa – Hodowcy lalek 2005, Gdybym była aniołem – historie prawdziwe, dziwne, śmieszne. Laureatka nagrody „Wielka Pieczęć Miasta Poznania” 2003. Laureatka nagrody „KREATOR” 2007 – jubileusz 50-lecia TVP Poznań. W specjalnym plebiscycie „Głosu Wielkopolskiego” 2010 znalazła się na I miejscu „Złotej dziesiątki” „Najważniejszych Wielkopolanek stulecia”.


Fotografie pochodzą z prywatnego archiwum Urszuli Sipińskiej.